Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje się, że dałam ci dowody...
— O tak, należę też do ciebie duszą i ciałem!...
— Dziękuję, mój drogi i zacny kochanku!... lecz, jak ja dowiodłam ci miłości mojej, tak i ty mi swojej dowiedziesz, nieprawdaż?
— Z pewnością. Ale ponieważ kochasz mnie, jak sama powiadasz, czy nie boisz się o mnie choć trochę?
— Czegóżbym się miała bać?
— Wszak mogę zostać raniony niebezpiecznie, nawet zabity...
— Niepodobna — rzekła milady — tyś taki waleczny, władasz szpadą tak znakomicie.
— Czyż nie wolałabyś — ciągnął d‘Artagnan — użyć inego sposobu zemsty, któryby uczynił spotkanie niepotrzebnem?
Milady patrzała na kochanka w milczeniu: blade światło poranku nadawało jej oczom wyraz dziki i straszny.
— Widzę, że obecnie straciłeś już ochotę do walki — rzekła.
— Nie waham się wcale, lecz żałuję szczerze hrabiego de Wardes, odkąd wiem, że kochać go przestałaś... zdaje mi się, iż utrata miłości twojej jest karą dość okrutną, i nie potrzeba mu innej obmyślać...
— Kto ci powiedział, że go kochałam? — zapytała milady.
— Bez wielkiej zarozumiałości, mogę wierzyć, że kochasz obecnie innego, — powiedział młodzieniec tonem pieszczotliwym — a powtarzam ci, hrabia mnie bardzo interesuje.
— On ciebie obchodzi?
— Tak, mnie...
— A toż dlaczego znów?
— Bo ja jeden tylko wiem...
— Co wiesz?
— Że on biedny nie zawinił tak bardzo, jak go posądzasz i jak się może wydawać.
— Doprawdy! — zawołała milady niespokojnie — wytłumacz się, bo nie rozumiem wcale, co chcesz powiedzieć.
I patrzała na d‘Artagnana, który ją trzymał w objęciu, a w jasnych jej oczach migały błyskawice.
— Jestem człowiekiem uczciwym — zaczął d‘Arta-