Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lub tajemniczej protektorce — dodał Athos.
— Więc ci już niepotrzebny ten, którego kupiłeś?
— Prawie.
— Sam go wybrałeś?
— Z największą ostrożnością, gdyż bezpieczeństwo jeźdźca, jak wiesz o tem dobrze, zależy prawie zawsze od konia!
— Proszę cię, odstąp mi tego wierzchowca za cenę, jaką dałeś za niego!
— Chciałem ci go właśnie ofiarować, kochany d‘Artagnanie, zostawiając swobodę zapłacenia mi tej bagatelki, kiedy ci się spodoba.
— Więc ileż kosztuje?
— Osiemset liwrów.
— Oto masz czterdzieści podwójnych pistolów, kochany przyjacielu — rzekł d‘Artagnan, wyjmując złoto z kieszeni — wiem, że taką monetą płacą ci za twoje poematy.
— Jesteś, jak widzę, kapitalistą?
— Ależ tak mój drogi, kapitalistą, co się zowie.
I d‘Artagnan brząknął resztą pistolów w kieszeni.
— Przyślij siodło do koszar muszkieterskich, a przyprowadzą ci konia razem z naszemi.
— Bardzo dobrze; ale oto piąta godzina niedługo, spieszmy się...
W kwadrans potem Porthos ukazał się na rogu ulicy Feron, na bardzo pięknym rumaku; Mousqueton jechał za nim na koniu owerniackim, małym, lecz także bardzo ładnym; Porthos jaśniał radością i dumą.
W tym samym czasie Aramis zjawił się z drugiej strony ulicy; dosiadał przepysznego bieguna angielskiego; Bazin dążył za nim na koniu rueńskim, trzymając za uzdę silnego meklemburczyka: był to wierzchowiec d‘Artagnana.
Dwaj muszkieterowie spotkali się w bramie; Athos i d‘Artagnan wyglądali oknem.
— A, do djabła! rzekł Aramis — pysznego masz konia, Porthosie.
— Tak — odparł Porthos — ten sam, którego miano mi przysłać odrazu; złośliwy figiel męża podstawił innego; ukarałem go też należycie i otrzymałem zadośćuczynienie.