Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Współbiesiadnicy, po zjedzeniu zupy, zamierzali wychylić pierwsze szklanki wina, gdy nagle rozległ się strzał armatni z fortu Ludwika, i z fortu Nowego; natychmiast gwardziści, sądząc, że chodzi o atak niespodziewany ze strony oblężonych, lub ze strony Anglików, zerwali się i pochwycili za szpady; d‘Artagnan, niemniej zwinny, uczynił, jak oni, i wszyscy trzej wybiegli, aby zdążyć na swoje stanowiska.
Zaledwie jednak ubiegli kawałek drogi, a już wiedzieli, co znaczy cały ten ruch i hałas: okrzyki: „niech żyje król!“, „niech żyje kardynał!“ rozlegały się dookoła, a bębny biły na wszystkich punktach.
Rzeczywiście król niecierpliwy, jak to już mówiono, dążył bez wytchnienia i przybywał właśnie w tej chwili z całym dworem, prowadząc z sobą dziesięć tysięcy żołnierza świeżego; muszkieterzy szli przed nim i za nim. D‘Artagnan, stojąc w szeregach pułku swojego, powitał gestem wymownym drogich przyjaciół, oni ścigali go wzrokiem, a i pan de Tréville poznał go odrazu.
Po skończonej ceremonji przyjęcia króla, czterech przyjaciół znalazło się prędko i uściskało serdecznie.
— Przebóg!... — zawołał d‘Artagnan — nie można było przybyć bardziej w porę; mięso na stole nie zdążyło ostygnąć jeszcze!... prawda, panowie?... — dorzucił młodzieniec, zwracając się do dwóch gwardzistów i prezentując ich przyjaciołom.
— Oha, jak widzę, bankietujemy tu sobie — rzekł Porthos.
— Spodziewam się, — dodał Aramis — że niema kobiet na waszym obiedzie.
— A czy jest wino możebne w waszej dziurze?... — zapytał Athos.
— Ależ na Boga!... jest wasze własne, drogi przyjacielu — odrzekł d‘Artagnan.
— Nasze własne wino?... — zawołał Athos zdziwiony.
— Tak, tak, to, coście mi przysłali.
— My przysłaliśmy ci wino?...
— Wiecie przecie dobrze, wino młode ze wzgórz andegaweńskich?
— Tak, wiem doskonale, o jakiem winie chcesz mówić.
— O winie, które najlepiej lubisz.