Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! co tam się dzieje w mieście — przerwał Athos.
— Biją bębny na alarm.
Czterech przyjaciół umilkło i słuchało. Rzeczywiście odgłos bębnów dochodził wyraźnie.
— Zobaczycie, że oni nam tu cały pułk sprowadzą — rzekł Athos.
— Nie myślisz przecie trzymać się tutaj wobec całego pułku? — mówił Porthos.
— Dlaczego nie?... — przerwał muszkieter — mam wielką ochotę; stawiłbym czoło całej armji, gdybyśmy byli zabrali z sobą choć tuzin butelek więcej...
— Daję słowo, że słychać bębny coraz bliżej — rzekł d‘Artagnan.
— Pozwól im podejść blisko — mówił Athos — kwadrans drogi oddziela nas od miasta. Więcej to czasu, niż potrzebujemy, ażeby się zastanowić; jeżeli stąd się wyniesiemy, nie znajdziemy już nigdzie miejsca, równie odpowiedniego. A oto właśnie, moi panowie, mnie teraz przychodzi do głowy myśl doskonała.
— Mów...
— Pozwólcie mi wydać Grimaudowi kilka poleceń nieodzownych.
Athos skinął na służącego.
— Grimaud — rzekł Athos, wskazując na nieboszczyków koło bastjonu — weź tych panów podnieś i ustaw rzędem pod ścianą, włóż im kapeulsze na głowy a fuzje wpakuj im w łapy.
— O! wielki człowieku!... — wykrzyknął d‘Artagnan — zaczynam cię pojmować.
— Zrozumiałeś go?... — rzekł Porthos.
— A ty czy rozumiesz, Grimaudzie?... — zapytał Aramis.
Grimaud dał znak, że wie, o co chodzi.
— Tego tylko potrzeba — rzekł Athos — a teraz powróćmy do mego projektu.
— A jednak i jabym chciał zrozumieć — przerwał Porthos.
— To zbyteczne.
— Tak, tak, zaczynaj; jaki jest twój pomysł? — zawołali razem Aramis i d‘Artagnan.