Mówiliśmy już, że Athos kochał d‘Artagnana, jak dziecko własne; człowiek ten, niezłomny i zamknięty w sobie, okazywał niekiedy młodzieńcowi troskliwość iście ojcowską.
— Nic wielkiego — odparł d‘Artagnan — ściana przygniotła mi palec, ten oto z pierścieniem i kamień zranił mnie do krwi...
— Ot widzisz, jaka to korzyść z posiadania djamentów i strojenia się, jak fanfaron — rzekł Athos z pogardą.
— Jakto? — zawołał Porthos — djament jest i my się uskarżamy na brak pieniędzy?
— Racja! — rzekł Aramis.
— Nareszcie i Porthos podał myśl dobrą.
— Bezwątpienia — odparł Porthos dumny z pochwały Athosa — ponieważ jest djament, sprzedajmy go...
— Ależ ten pierścień od królowej pochodzi — przerwał d‘Artagnan.
— Tembardziej — podchwycił Athos — królowa ocala pana Buckinghama, swego kochanka; to bardzo słuszne, królowa nas ocala, swoich przyjaciół wiernych, nic moralniejszego: sprzedajmy zatem djament. Cóż pan opat o tem myśli? Nie pytam o zdanie Porthosa, on już je wygłosił.
— Myślę, — rzekł Aramis, czerwieniąc się — że pierścień jego nie pochodzi od kochanki, nie jest zatem zakładem miłości; d‘Artagnan może go sprzedać.
— Mój drogi, mówisz, jak uosobiona teologja. Więc twojem zdaniem?...
— Sprzedać pierścionek — odrzekł Aramis.
— Kiedy tak, — rzekł d‘Artagnan wesoło — sprzedajmy djament i więcej o nim nie mówmy.
Strzelanie z bastjonu nie ustawało, lecz mało to obchodziło czterech przyjaciół, albowiem kule już ich nie dosięgały, a roszelanie strzelali tylko dla zaspokojenia sumienia.
— Na honor, w sam czas Porthos wystąpił ze swoim projektem, bo oto jesteśmy w obozie. Zatem, panowie, ani słowa więcej o tym interesie. Patrzą na nas, idą na spotkanie; zapewne porwą nas na ręce i poniosą triumfalnie.
W samej rzeczy, jak to już mówiliśmy, obóz cały był w ruchu: z górą dwa tysiące osób przypatrywało się
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.