od Portsmouth aż po Manchester — nazywam się lady Clarick i takie ostrożności...
— Są ogólne, milady, i napróżno starałabyś się pani ich uniknąć.
— Kiedy tak, więc idę z panem.
Podała rękę oficerowi i zeszła po drabinie do oczekującej łodzi, gdzie ogromny płaszcz rozesłany był na samym tyle. Młodzieniec posadził ją na nim, a sam zajął miejsce obok.
— Odbijać! — rzekł do majtków.
Osiem wioseł zanurzyło się w morze, jak jedno, i łódź poleciała, niby na skrzydłach.
Po upływie pięciu minut przybito do lądu. Oficer wyskoczył na brzeg i podał rękę milady. Powóz oczekiwał w bliskości.
— Ekwipaż ten dla nas jest przeznaczony? — zapytała milady.
— Tak, pani — odparł oficer.
— Czy daleko stąd do hotelu?
— To na drugim końcu miasta.
— Jedźmy zatem — rzekła milady i śmiało wsiadła do powozu.
Towarzysz jej, po dopilnowaniu, aby walizy milady uwiązano za powozem, usiadł przy niej i zamknął drzwiczki.
Natychmiast też woźnica, nie czekając rozkazu, ruszył, z kopyta i zapuścił się w kręte ulice miasta.
Przyjęcie tak niezwykłe dało milady dużo do myślenia; widząc też, że oficer nieusposobiony jest wcale do rozmowy, wsunęła się w głąb powozu i rozważała wszelkie przypuszczenia, jakie jej przez głowę przechodziły.
Po niejakim jednak czasie, zdziwiona długością drogi, wyjrzała oknem, dla przekonania się, dokąd ją wiozą.
Nie widać było już zabudowań; drzewa tylko wysokie stały przy drodze i przesuwały się, jak złowrogie cienie.
Milady strach ogarnął.
— To już nie miasto! — odezwała się.
Młody człowiek milczał.
— Uprzedzam pana, iż nie pojadę dalej, jeśli mi nie powiesz, dokąd mnie wieziesz!
Groźba ta nie spowodowała odpowiedzi.
Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.