Jego Eminencja, kardynał, oczekiwał wieści z Anglji, lecz nie nadchodziły inne, prócz złych i groźnych.
Chociaż Roszella była osaczona, choć zwycięstwo zdawało się pewne, dzięki ostrożnościom przedsięwziętym, a głównie z powodu tamy morskiej, niedającej przystępu statkom do miasta oblężonego, jednak trwać mogła długo jeszcze.
A był to wstyd niemały dla armji królewskiej i niedogodność wielka dla pana kardynała, który nie potrzebował już wprawdzie siać niezgody pomiędzy Ludwikiem XIII i Anną Austrjacką, bo to już było zrobione, lecz musiał godzić pana Bassompierre, poróżnionego z księciem d‘Angoulême. Brat zaś króla, który dowodził oblężeniem przy rozpoczęciu, umył ręce od wszystkiego i pozostawił kardynałowi staranie o doprowadzenie go do końca.
Miasto Roszella, pomimo niesłychanej wytrwałości komendanta, buntowało się potrosze, okazując chęć poddania; komendant kazał powywieszać wichrzycieli bez sądu.
Środek ten ochłodził zapalone głowy i nakłonił mieszkańców do wytrwania, pomimo widma śmierci głodowej. Śmierć ta wydała im się mniej gwałtowną, niż zgon na szubienicy.
Ze swej strony, od czasu do czasu, oblegający chwytali wysłańców z Roszelli, wyprawianych do Buckinghama, lub szpiegów tegoż, starających się dostać do oblężonego miasta.
W jednym jak w drugim wypadku, sprawa kończyła się szybko: „Na szubienicę!“ mówił kardynał i proces skoń-