Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy ochłonął trochę, gdy milady odzyskała zimną krew, której, coprawda nigdy nie traciła; gdy nareszcie zakryła skromnie przed nim powaby, aby ich pragnął goręcej:
— A!... obecnie — wyrzekł — o jedno jeszcze pytam?... o nazwisko prawdziwego kata, podług mnie bowiem jest tylko jeden, bo ten drugi ślepe narzędzie jedynie!
— Jakto... mój bracie!... — zawołała milady — czy potrzeba, żebym ci go nazwała, nie odgadłeś sam dotąd.
— Co?... — odparł Felton — on?... znów on?...
— Prawdziwym winowajcą!... — przerwała milady — jest ciemięzca Anglji, prześladowca prawowiernych, podły przeniewierca honoru kobiecego, ten, który dla fantazji serca zepsutego, każe przelewać krew anglikom, co dziś proteguje protestantów, a jutro ich zdradzi...
— Więc to Buckingham!... — wykrzyknął Felton.
Milady zakryła twarz rękami, jak gdyby nie mogła bez wstydu słyszeć tego nazwiska.
— Buckingham katem tej anielskiej istoty!... — wołał Felton. — I Tyś go nie spiorunował! o Boże!... pozwoliłeś mu zostać wielkim, czczonym, wszechwładnym na naszą zgubę!
— Bóg opuszcza tych, co sobie nie pomagają — rzekła milady.
— Więc on chce ściągnąć na głowę swoją karę, przeznaczoną dla przeklętych!... — ciągnął Felton z wzrastającą egzaltacją — chce, aby zemsta ludzka uprzedziła sprawiedliwość Boską!...
— Ludzie lękają się go i przebaczają.
— O!... ja — rzekł Felton — ja go się nie boję i nie będę go oszczędzał!...
Milady uczuła w duszy radość piekielną.
— W jaki sposób lord de Winter, mój opiekun, mój ojciec, wmieszany jest w to wszystko?...
— Posłuchaj, Feltonie — odparła milady — pomiędzy podłymi i godnymi pogardy, znajdą się jeszcze ludzie wyżsi i szlachetni. Miałam narzeczonego; kochaliśmy się wzajemnie; serce miał, jak ty, Feltonie, jak ty był prawdziwym człowiekiem. Przyszłam do niego i opowiedziałam wszystko; znał on mnie dobrze i ani na chwilę nie wątpił. Był to wielki pan i pod każdym względem stał na równi z Buckinghamem. Nie nie mówił, tylko przypasał