Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

gąc głosu wydobyć. Milady zrozumiała, źe musi zawładnąć położeniem, pobiegła do stołu i schwyciła nóż.
— Jakiem prawem zabraniasz mi umrzeć?... — zawołała.
— Boże wielki!... — krzyknął Felton, widząc nóż, błyszczący w jej ręce.
W tej chwili właśnie śmiech ironiczny rozległ się na korytarzu. Lord, zwabiony hałasem, w szlafroku, bez szpady, stanął na progu.
— A!... a!... — odezwał się — jesteśmy, jak widzę, w ostatnim akcie tragedji; a co, Feltonie, przekonałeś się, dramat przechodził wszystkie fazy, jakie ci przepowiedziałem... Bądź jednak spokojny, obejdzie się tu bez krwi rozlewu.
Milady zrozumiała, że będzie zgubiona w opinji Feltona, jeśli nie da dowodu szybkiej i strasznej odwagi.
— Mylisz się, milordzie, krew tu popłynie i niech ta krew spadnie na tych, którzy doprowadzili do tego!...
Felton wydał okrzyk przerażenia i rzucił się ku niej, zapóźno jednak, milady ugodziła w pierś nożem.
Lecz trafił on szczęśliwie, przyznać musimy, bardzo zręcznie, w bryklę żelazną, jaka w owej epoce, osłaniała, jak pancerz, piersi kobiet, ześlizgnął się, rozdzierając suknię i zadrasnął ukosem ciało pomiędzy żebrami.
Suknia jednak w tej chwili krwią się splamiła. Milady padła na wznak, udając zemdloną. Felton wyrwał jej nóż.
— Spojrzyj, milordzie — rzekł ponuro — ta kobieta, oddana pod moją opiekę, życie sobie odebrała!
— Uspokój się, Feltonie — rzekł lord — nie zabiła się ona, szatani nie umierają tak łatwo; uspokój się, idź do mnie i czekaj tam...
— Ależ, milordzie...
— Idź, rozkazuję ci.
Na takie polecenie zwierzchnika, Felton był posłuszny, lecz, wychodząc, ukrył nóż na piersiach.
Lord de Winter przywołał jedynie kobietę, usługującą milady.
A że rana, pomimo jego podejrzeeń, mogła być rzeczywiście niebezpieczna, posłał natychmiast służącego na koniu, aby sprowadził doktora.