ją zemdlałą do królewskich apartamentów.
Ale jeszcze przykrzej było patrzeć na cichą, głęboką boleść biednego ojca. Musiano pozamykać okna na kłódki, żeby przez które nie wyskoczył i wywatować cały pokój, żeby nie rozbił głowy o ściany. Łatwo odgadnąć, że odebrano mu szpadę i nie zostawiono przy nim ani noża, ani widelca, co było tem łatwiejsze, gdyż przez pierwsze dwa dni nic nie jadł tylko nieustannie powtarzał:
— O! jakże los jest okrutnym! O jak nieszczęśliwym jestem monarchą!
Zamiast utyskiwania na losy, król powinien był raczej zwrócić uwagę na to, że sam był sprawcą swojej niedoli. Gdyby był spokojnie zjadł kiszkę pomimo, że w niej było mniej słoniny, nigdy by tego wypadku nie było. Przeciwnie jednak król zwalił całą winę na mechanika Świdrzyckiego.
Posłał dwu żandarmów, kazał przyprowadzić