się zbudowane z marmurów różnokolorowych; ale zbliżywszy się poznała, że to pomarańczowe konfitury, smażone migdały i rodzynki. Dlatego też drzwi te — jak dziadek powiedział — nazywały się drzwiami bakaljowemi.
Drzwi te wiodły do wielkiej galerji, podtrzymywanej przez kolumny z cukru owsianego, a sześć małp czerwono ubranych wykonywało tu najosobliwszą muzykę.
Marynia tak szybko biegła, że nie zważała, iż bruk był z pistacji i makaroników. Doszła nareszcie na koniec galerji i zaledwie znalazła się na otwartem powietrzu, gdy otoczyły ją rozkoszne wonie, płynące z cudnego lasku. Lasek ten byłby ciemny bez mnóstwa świateł, był jednak oświetlony tak rzęsiście, że można było rozróżnić dokładnie złote i srebrne owoce, zwieszające się z ozdobnie strojnych gałęzi.
— Ach! cóż to za piękne miejsce! — zawołała Marynia.