— Jesteśmy w lasku konfiturowym — rzekł dziadek — za jego obrębem leży stolica.
W istocie Marynia rozsunęła gałęzie i osłupiała na widok obszaru, wspaniałości i osobliwości miasta, które na kwiecistym trawniku wznosiło się przed nią. Nietylko że mury i dzwonnice połyskiwały najżywszemi barwami, ale oprócz tego nikt nie widział budowli podobnych kształtów. Wały i bramy zbudowane z kandyzowanych owoców iskrzyły się w słońcu kryształkami cukru. Przy głównej bramie srebrni żołnierze prezentowali broń.
Jakiś jegomość w szlafroku z złotogłowiu rzucił się dziadkowi na szyję, wołając:
— Ach! przybyłeś nareszcie do nas drogi książę, bądź pozdrowiony w Konfituropolu!
Marynię zdziwił nieco tytuł książęcy, jakim witano dziadka, jednak gwar z pobliża odwrócił jej uwagę w inną stronę. Za chwilę znalazła się na obszernym rynku, który przedstawiał wspaniały widok.