uczynił. Siostry jego księżniczki podejmowały mnie w swoim pałacu i z wielkiem uszanowaniem wspominały ciebie.
Śmiechy podwoiły się, tak; że Marynia uczuła się zniewolona dać dowód prawdy słów swoich. Poszła więc do szkatułeczki, gdzie zamknęła starannie siedm koron mysiego króla i rzekła:
— Proszę mamusi, oto są korony Mysikróla, które dziadek mi ofiarował.
Zdziwiona prezydentowa obejrzała misterne cacka z nieznanego jakiegoś kruszcu, tak delikatne, iż trudno, by ludzkie ręce wykonać je mogły. Sam prezydent nie mógł się im napatrzyć i mimo nalegań Stasia nie chciał mu żadnej powierzyć do ręki.
Natenczas rodzice zaczęli nalegać na Marynię, aby się przyznała, skąd ma te korony, a gdy ciągle obstawała przy swojem, ojciec zarzucił jej kłamstwo. Na to biedna Marynia zaczęła w głos płakać i szlochać.
Równocześnie wszedł konsyljarz Świdrzycki, pytając od progu: