Skoro mały usnął, rzekł Bobownik do żony:
— Jakby to nazwać naszego chłopczyka?
A żona, jako że skora była w pomysłach, powiedziała odrazu:
— Bobuś go nazwać na imię, bośmy go na bobowej grzędzie znaleźli, a Skarb bobowy na nazwisko.
Stary musiał przyznać, że trudnoby coś trafniejszego wymyśleć.
Odtąd Bobownikowie posuwali się w lata, a Bobuś w oczach prawie wyrastał i mężniał. Już w dwunastym roku był użytecznym robotnikiem na bobowem polu, zuch chłopak, dzielny do wszelakiej pracy i posługi, a tak piękny, że go wszyscy podziwiali, jak cud jaki.
Istotnie było coś cudownego w tem dziecku.
Chata z zagonem bobu, na którym zaledwie jedna krowa mogła się pożywić po bruzdach, teraz stała się jednym z lepszych majątków w okolicy, choć nikt nie mógł sobie tego wytłómaczyć. Bardzo to zwykłe, że bób rośnie, ale czy widział kto, żeby całe pole rosło? A jednak tak było, pole rosło. Rosło na wietrze, rosło na mrozie, rosło w dzień, rosło w nocy — tak, że było już dziesięć razy większe, niż przedtem.
Bób zaś tak obrodził, że chata nie byłaby pomieściła zbioru, gdyby się sama nie powiększyła.
Natomiast bób w całej okolicy nie udał się, co nadzwyczaj podniosło jego cenę, zwłaszcza, że weszło w modę podawać go na ucztach magnatów, a nawet do stołu królewskiego.
Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.