Bobuś całej pracy rolnej sam dawał rady, uprawiał ziemię, bronował, sadził, okopywał i tyczył, wreszcie zbierał bób i łuszczył go. Resztę zbywającego czasu obracał na zawieranie umów z kupcami, na rachunki i sprzedaże.
Umiał doskonale czytać, pisać i rachować, mimo że nigdy się nie uczył. Prawdziwem błogosławieństwem był ten chłopak.
Pewnej nocy, gdy Bobuś już spał, rzekł Bobownik do żony:
— Skarb tak dobrze zarządził naszym majątkiem, że możemy już bez pracy i kłopotów używać ostatnich lat żywota. Zapisując mu testamentem wszystko co posiadamy, uczynimy tylko co się należy, pragnąłbym jednak oprócz tego zapewnić mu jeszcze lepsze stanowisko, już handlarza bobu. Szkoda, że jest za skromny na uczonego.
— Szkoda, że się nie uczył, mógłby być lekarzem — rzekła Bobownikowa.
— Na adwokata jest za uczciwy — zauważył stary.
— Zawsze pragnęłam — rzekła żona — żeby, skoro dorośnie, mógł się ożenić z Wyczką.
— Wyczka, moja droga — odparł mąż — to nadto wielka pani, aby wyszła za biednego znajdę, to książęcy kąsek, mogłaby wyjść za króla, w razie gdyby owdowiał. Nie mówmy od rzeczy.
— Skarb bobowy ma więcej rozumu od nas obojga, nie możemy rozporządzać przyszłością, zanim zasiągniemy jego zdania — rzekła staruszka.
Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.