nikogo! — mówił Skarb bobowy, gotów do usług.
— Podnieś tylko budę powozu, pod którą się duszę — mówił głosik — ot tu, tu!
— Z największą ochotą uczyniłbym to, jednak powozu nie widzę żadnego.
— Jakto — zawołał głosik śmiejąc się wesoło — nie widzisz mego powozu? A jednak tylko co nie rozdeptałeś go! Łatwo go poznać, gdyż podobny do strączka.
— Czy tak? do strączka? — rzekł Skarb bobowy pochylając się. Odrazu poznał, że strączek był większy niż zwykły, osadzony na czterech złotych kółeczkach z budą zręcznie wyrobioną z łupiny grochowej zielonej, a połyskującej jak safian. Czemprędzej przycisnął klamkę i drzwiczki się otworzyły.
Wyczka prysnęła z powozu, jak ziarnko balsaminy i raźno skoczyła na nóżki. Skarb bobowy stał w niemym zachwycie, gdyż nigdy nic piękniejszego nie widział.
— Dlaczego się tak patrzysz — spytała z uśmiechem.