jednego i drugiego bieguna, nie zważając na niezdrową różnicę temperatury, pędził dnie i noce.
Wreszcie przyszła Skarbowi myśl szczęśliwa, uderzył wielkim palcem prawej ręki w środkowy palec lewej i zawołał:
— Grochu stań — a samochód stanął jak przygwożdżony na miejscu.
Skarb bobowy wysiadł, schował powóz do kieszeni, wprzód jednak wyjąwszy walizkę. Znajdował się w dzikiej, nikomu nieznanej pustyni piasku, bez śladu roślinności albo kultury jakiejkolwiek. Młodzieniec paznokciem otworzył walizkę, dobył jedno z trzech ziarnek wskazanych mu przez księżniczkę, następnie zrobił dołek w ziemi i ziarnko przysypał.
— To trudno — rzekł do siebie — trzeba mi koniecznie noclegu i wieczerzy, głodny jestem i znużony okropnie tą szaloną jazdą.
Jeszcze nic dokończył tych słów, gdy ujrzał wyrastający z ziemi przepyszny namiot z opon rośliny grochowej, który wznosił się, rósł i rozszerzał ściany, zaokrąglał się u góry w nieskończone łuki i arkady, z których każda dźwigała u stropu kryształowy żyrandol z wonnemi świecami, wspaniałe kobierce zaścielały posadzkę, a machoniowe stoły pełne były ciastek i przysmaków, wśród których królowała wazka zupy grochowej.
W kącie sali łóżko z pościelą z puchu adredonów w nasypkach z białego atłasu nęciło wędrowca.
Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.