Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Odrazu powzięła żywą przyjaźń ku niemu i czem więcej go oglądała, tem więcej znajdowała dobroci i uprzejmości w jego twarzy. Jego oczy jasno-zielone, którym można było tylko zarzucić, że trochę nadto były wypukłe, wyrażały spokój i łagodność. Broda kręcona z czarnej wełny, porastająca podbródek, tem bardziej była mu do twarzy, że nadawała zachwycający wyraz uśmiechowi ust, które choć za szerokie, były za to czerwone i połyskujące.

Dlatego też przypatrzywszy mu się z wzrastającem zajęciem spytała:
— Kochany tatku, powiedz mi do kogo należy ten miły człowieczek oparty o choinkę?
— Do nikogo w szczególności, do was obojga razem — odpowiedział prezydent.
— Jakto?... nie rozumiem tego wcale.
— To jest wspólny pracownik — odparł prezydent — obowiązkiem jego jest tłuc orzechy dla was obojga, zatem należy do ciebie zarówno jak do Stasia.