Marynia wylękła patrzyła na ojca chrzestnego, który wydawał się jej brzydszym, niż kiedykolwiek, gdy Staś wpadając właśnie do pokoju, przerwał głośnym śmiechem tę dziwaczną deklamację.
— Powiem ci chrzestny ojcze, że wyglądasz dziś jak mój stary pajac, którego rzuciłem za piec, a nadto mówisz jakieś wierszydła bez żadnego sensu — i roześmiał się znowu.
Ale prezydentowa wcale się nie śmiała.
— Szczególniejszy masz dziś humor konsyljarzu — rzekła — żarty twoje zdają się mieć na celu pogorszyć stan Maryni.
— Ba! — odparł ojciec chrzestny — widocznie pani prezydentowa nie poznaje mojej zwykłej piosnki, którą mam zwyczaj nucić przy naprawianiu zegarów. — To mówiąc, usiadł obok Maryni i śpiesznie rzekł do niej:
— Nie gniewaj się moje drogie dziecko, że własnemi rękami nie wydarłem Mysikrólowi jego