Strona:Aleksander Fredro - Sztuka obłapiania.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.
155 
Ja także lubię wieśniacze dziewczęta;

W nich zdrowie, piękność i natura święta.
Ale trudności potrzeba niewiele,
Bo kwiat jest zwiędły, gdy się sam już ściele.
W ciemnym przysionku czekałem czasami,

160 
Jak na przesmyku, ukryty za drzwiami,

I pokojówkę, gdy wyszła przypadkiem,
Wiodłem ze sobą, schwyciwszy ukradkiem.

„Ej Panie... ej pfe... kto nadejdzie... Panie!“
Szepcze, a jednak i chwili nie stanie,

165 
Lecz idzie w miejsce upatrzone wprzody,

Na jaki murek lub na ciemne schody.
Tam gniotąc usty o ścianę opieram,
Lekką spódniczkę z koszulką poddzieram....
Już me kolana między kolanami....

170 
Pieszczę się trochę z ciepłemi udkami,

Z małym kędziorkiem, który każdy lubi,
Co swą gęstwinkę aż na brzuszku gubi....
Nareszcie w krzyżach robię się wypięty,
By zamach z dołu potężniej był wzięty....

175 
Ach... ach już sunę, już mi jajca dzwonią...

I gdy miłośnie jedną chwytam dłonią
Cyckę sprężystą, co wesoło buja,
Drugą pakuję sterczącego huja.
Żwawo dopycham.... wznoszą się westchnienia....

180 
Moje rozkoszy — jej zaś głos sumienia.

Bo chociaż sama tęgo dupą chwieje,
Wciąż woła: „Ej! pfe!; ej to się źle dzieje!“

Zważajcie-ż teraz wy ludzie zepsuci,
Coście wśród miasta z czułości wyzuci,

185 
Jak we wieśniaczce natura jaśnieje,

Jak w jebcu biedna woła: „Źle się dzieje“.
Jak nawet dupą gdy najmocniej rusza,
Widzieć się daje najczystsza jej dusza.