Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/10

Ta strona została przepisana.

ścieli sobie gniazda — zaledwie zmierzch otuli ziemię, przed każdym z tych domów zapałają przy wejściu czerwoną latarnię. Ulica przybiera wygląd świąteczny; we wszystkich oknach płoną światła, po przez szyby przenika wesoła muzyka skrzypiec i fortepianów, co chwila rozlega się turkot przyjeżdżających i odjeżdżających dorożek.
We wszystkich domach stoją rozwarte naoścież drzwi wejściowe po przez które widać z ulicy kręte schody, prowadzące na górę w głąb wąskiego korytarza, białe błyski światła, jakie rzuca wielki polerowany reflektor od lampy, zielone ściany przedsionka, poobwieszane pejzażami i szwajcara. Przez schody, całą noc aż do białego ranka, przesuwają się setki i tysiące mężczyzn. A przychodzą tu wszyscy: i poszukujący sztucznych podnieceń zrujnowani fizycznie, zaślinieni starcy — kadeci i gimnazjaliści, niemal dzieci jeszcze; przychodzą tu i brodaci ojcowie rodzin i otoczone poważaniem filary społeczne w złotych binoklach, i młodzi żonkosie, i rozkochani narzeczeni, i cieszący się rozgłośną sławą poważni profesorowie, i złodzieje, i zabójcy, i liberalni adwokaci, i srodzy moraliści — pedagogowie, i wybitni pisarze — autorowie artykułów o równouprawnieniu kobiet, i łapacze i szpicle, i zbiegli katorżnicy, i oficerowie, i studenci, i socjaldemokraci, i anarchiści, i najemni patrjoci; przychodzą tu ludzie wstydliwi i brutalni, chorzy i zdrowi, poznający po raz pierwszy kobietę i starzy rozpustnicy, zniszczeni wszelkiego rodzaju wybrykami; przychodzą tu zarówno ja snoocy piękni mężczyźni jak i sponiewierania przez naturę potwory, głuchoniemi, ślepi, pozbawieni nosów — ludzie mający pomarszczoną i obwisłą skórę, budzący obrzydzenie swym cuchną-