Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/108

Ta strona została przepisana.

pan posłucha... Ta dziewczyna to zapewne pańska kochanka? Hę?...
To mówiąc, podniósł nogę i końcem swego kamasza wskazał w kierunku Paszy.
— Albo też pan jest jej kochankiem, co zresztą wszystko jedno? Jakże się ta godność nazywa tu u was? Jak że to się nazywają te osobniki, którym kobiety szyją koszulę i z którymi dzielą się swą uczciwą pracą? Hę?
Płatonów zmrużył powieki i spojrzał na niego, długo a przenikliwie.
— Niech-no pan posłucha — rzekł cichym i zachrypniętym głosem, akcentując powolnie słowa. — Nie poraz pierwszy już dzisiaj szukasz pan ze mną zwady. Po pierwsze uważam, że mimo swego trzeźwego wyglądu jesteś pan bardzo pijany, po drugie oszczędzam pana ze względu na jego towarzyszów. W każdym razie ostrzegam pana, że jeżeli pan dalej zamierza mówić ze mną w tym tonie, to proszę aby pan przedtem zdjął binokle.
— Cóż to za brednie? — zawołał Borys, wzruszając ramionami i parskając nosem. Jakie binokle? Po co binokle? Machinalnym ruchem jednak podniósł ręce do góry i poprawił binokle na nosie.
— Dlatego, że pana uderzę i kawałeczki pokruszonego szkła mogą panu wpaść do oczów — odrzekł obojętnie reporter.
Jakkolwiek przebieg tej sceny był zgoła nieoczekiwany, nikt jednak nie roześmiał się. Tylko Mała Mańka wrzasnęła zdumiona i klasnęła w ręce. Gienia zaś wzrokiem pełnym niecierpliwości spoglądała to na jednego, to na drugiego.
— No, no... to ci dopiero! O ja będę umiał wydać reszty, tak że będziesz zadowolony — zawołał