nymi. Rozpoczęła się pijatyka. Niewiadomo jakim sposobem w gabinecie znaleźli się Michaś — śpiewak i Olek — buchalter, którzy wnet poczęli śpiewać swemi drżącemi głosami:
Ro-o-o-zumieją pra-a-a-wdę,
Ty zaś zorzo-o-o-o!
Zbudził się ze snu Wańka-Wstańka i przyszedł również. Przechylając na bok głowę, nadając swej starej twarzy Don Kichota wyraz powagi i robiąc słodziutkie oczy, począł tonem płaczliwym i przekonywającym mówić do studentów.
— Panowie studenci... poczęstujcie staruszka. Jak Boga kocham, szanuję wykształcenie... Przyjmijcie mnie do siebie.
Lichonin rad był wszystkim; Jarczenko zaś — dopóki szampan nie kręcił mu w głowie — poruszał niespokojnie swemi małemi, czarnemi brwiami i pełen naiwnego zdumienia spoglądał wokół z miną wystraszoną. Gabinet stał się nagle gwarnym i pełnym zaduchu, dymu tytuniowego i ciasnoty. Szymon z hałasem pozamykał okiennice od ulicy. Wchodziły tu co chwila kobiety, wracając ze swych pokojów po wizycie, lub w przerwie między tańcami; siadały one na kolanach mężczyzn i paliły, śpiewały, piły, a potem odchodziły i znów wracały. Subjekci od Kiereszkowskiego, widząc, że dziewczyny zwracają większą uwagę na gabinet aniżeli na salę, poczuli się obrażeni i usiłowali wszcząć awanturę ze studentami; Szymon jednak zdołał pohamować ich zapały, kilku znaczącemi słowami, jakie rzucił niby od niechcenia.
Wróciła również ze swego pokoju Niura, a niezadługo przyszedł i Pietrowski. Oświadczył on