— Ktoś ty taki — spytała gruba Kaśka, która była wielką amatorką tej zabawy.
— Serb, prioszę pani — jęknął żałośnie aktor — Daj mi co piani.
— A jak się twoja małpa nazywa?
— Małpeczka — a... On gliodny... on jeść chce.
— A czy masz paszport?
Obecność aktora ożywiła towarzystwo. Wniósł on ze sobą rozgwar i podniecił omdlewający nastrój. Co chwila rozlegał się jego dźwięczny głos:
— Kiolner, szampana!
Na krzyki te jednak, Szymon nie zwracał uwagi.
Rozpoczęła się prawdziwie rosyjska wrzaskliwa i bezsensowna zabawa. Różowiutki blondynek Tołpygin grał na fortepianie, serenadę z Carmen, a Wańka-Wstańka przy dźwiękach jej tańczył „kamarińskiego“[1]. Tańczył, unosząc wysoko ku górze ramiona, przekrzywiając się dziwacznie i rozczapierzając palce swych opuszczonych ku ziemi rąk, drepcząc na miejscu wymyślnie przebierał nogami, to znów podskakiwał nagle, rzucał się wykrzykując do taktu:
Uch! Maćku mój popędzaj
A łapci nie oszczędzaj!...
— Ro-o-zumieją pra-a-awdę — ryczeli dwaj przyjaciele, z trudem podnosząc ku górze ociężałe powieki.
- ↑ „Kamariński“ ludowy taniec rosyjski, obfitujący w wyuzdane sytuacje — coś w rodzaju kankana. (Prz. tł.)