Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— A teraz? Co teraz? — pytał Lichoniu z wzrastającym wzburzeniem, — patrzeć z założonemi rękami? Zwalać na innych walkę? Tolerować to wszystko, jako nieuniknione zło? Pogodzić się z rzeczywistością, machnąć na nią ręką? Może błogosławić jeszcze?
— Nie jest to zło nieuniknione, lecz zło nie do zwalczenia. Zresztą, czyż ci nie wszystko jedno — dorzucił z chłodnem zdziwieniem. Przecież ty jesteś anarchistą?
— Jakiż ze mnie anarchista u licha. Oczywiście jestem anarchistą, ponieważ umysł mój, ilekroć myślę o życiu, drogą logiczną prowadzi mnie zawsze do zasady anarchizmu. Więc też teoretycznie mówię: niechaj ludzie biją ludzi, niechaj ich oszukują i strzygą jak stada owiec — niech tam! — gwałt prędzej czy później musi zrodzić nienawiść. Niechaj gwałcą dziecko, niechaj depczą nogami myśl twórczą, niechże istnieją sobie niewolnictwo i prostytucja, niech kradną, znęcają się, przelewają krew... Niech tam! Im gorzej, tem lepiej, tem bliżej ku końcowi. Istnieje wielkie prawo natury, o którym myślę że jest ono obowiązującem jednakowo, zarówno dla przedmiotów martwych, jak i dla życia całej ludzkości: siła działania równa się sile przeciwdziałania. Im gorzej tem lepiej. Niechaj ludzkość gromadzi w sobie nienawiść i zemstę — niechaj rosną i dojrzewają one, niby cudaczny wrzód — wrzód tak wielki, jak cała kula ziemska. Przecież ten wrzód pęknie kiedyś! Niechaj to będzie połączone z bólem okrutnym i nie do zniesienia. Niech ropa z rany zaleje cały świat. A wówczas ludzkość, albo zachłyśnie się i zginie, albo przebije się do nowego, pięknego życia.