Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/155

Ta strona została przepisana.

— Tak wypadło. Nie było innego wakansu, gdym ukończył szkołę.
— Przecież Czarnobob — to dziura! Najpaskudniejsza mieścina na całym Podolu.
— Prawda, ale tak wypadło.
— Zatem, obecnie młody pan oficer jedzie do K*, ażeby nieco się zabawić?
— Tak, zamierzam pozostać tam przez parę dni. Właściwie jadę do Moskwy. Otrzymałem dwumiesięczny urlop, ale byłoby rzeczą ciekawą po drodze obejrzeć miasto. Powiadają, bardzo ładne.
— Ach! Pan mi będzie mówił? Nadzwyczajne miasto! No, całkiem europejskie miasto. Gdyby pan wiedział jakie ulice, elektryczność, tramwaje, teatry! A gdyby pan wiedział jakie tingle! Palce będzie pan oblizywać. Obowiązkowo, koniecznie radzę panu pójść do Chateau de Fleurs, do Tivoli pojechać na wyspę. Jest to coś osobliwego. Jakie kobiety, ja-ak-kie kobiety!
Porucznik zaczerwienił się, spuścił oczy i zapytał cokolwiek niepewnym głosem:
— A, zdarzało się słyszeć, czy rzeczywiście są tak piękne?
— Oj, niech mnie Bóg skażę! Proszę mnie wierzyć, tam wcale niema ładnych kobiet.
— To jest, jak to?
— A tak, tam są tylko piękne kobiety. Pan to rozumie, jakie szczęśliwe połączenie krwi: polska, małoruska i żydowska. Zazdroszczę panu, że jesteś wolny i samotny. W swoim czasie pokazałbym panu jaki jestem. A co najważniejsza, są to kobiety o niezwykłym temperamencie. No, wprost jak ogień. I wie pan co jeszcze? — dodał niespodziewanie wiele znaczącym szeptem.