Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Proszę powiedzieć, czyż to nie szyk? Jest to prawdziwy szyk paryski i wiedeński!
Podporucznik obejrzał całą kolekcję od początku cło końca. Gdy pudełko oddawał z powrowrotem, drżała mu ręka, skronie i czoło były wilgotne, oczy zamgliły się, na policzkach wystąpił marmurowo-pstry rumieniec.
— A wie pan co? — raptownie, wesoło zapytał Horyzont. Mnie to obojętne, jestem człowiekiem pod kuratelą. Ja, jak mówiono w starożytności, spaliłem swe okręty... spaliłem wszystko, co uwielbiałem. Oddawna szukałem sposobności, aby odsprzedać komuś te fotografje. O cenę nie bardzo mi chodzi. Wezmę tylko połowę tego, co sam zapłaciłem; czy chce pan być, panie oficerze?
— Cóż... Ja, to jest... Cóż szkodzi? Proszę...
— I doskonale! Wobec tak miłej znajomości wezmę po pięćdziesiąt kopiejek za sztukę? Co drogo? No, niech tam. Bóg z panem. Widzę pan człowiek podróżny, nie chcę pana krzywdzić, niech będzie po trzydzieści. — Co? Jeszcze nie tanio? No proszę dać rękę! Dwadzieścia pięć kopiejek egzemplarz. Oj! Jaki pan twardy do interesu! Po dwadzieścia! Potem będzie mi pan sam dziękować. A potem wie pan co? Gdy przyjeżdżam do K* stale zatrzymuję się w hotelu „Ermitage“. Może mnie pan w sposób bardzo prosty zastać tam raniutko lub około godziny ósmej wieczorem. Mam masę znajomych prześlicznych mężatek. Więc reprezentuję pana i rozumie pan, nie za pieniądze. O, nie! Poprostu przyjemnie im i wesoło spędzić czas w towarzystwie młodego, zdrowego, przystojnego mężczyzny, w rodzaju pana. Pieniędzy nie potrzeba absolutnie żadnych. A, co