i skąpstwo były mu zupełnie obce. Pociągały go w aferach raczej niebezpieczeństwo, ryzyko i ambicja zawodowa. W stosunku do kobiet był obojętny, chociaż znał się na nich i umiał je cenić; był pod tym względem podobnym do dobrego kucharza, który świetnie gotując, cierpi na chroniczny brak apetytu. Bez żadnego wysiłku mógł namówić kobietę, uwieść, zmusić, by uczyniła wszystko, co zechce; same one lgnęły do niego i stawały się w jego rękach biernemi, posłusznemi i uległemi.
Pił bardzo umiarkowanie i to tylko w towarzystwie. Jedzenie traktował zupełnie obojętnie. Ale, oczywiście, jak każdy człowiek, miał swą maleńką słabostkę — lubił namiętnie, pięknie się ubrać i wydawał na swą toaletę duże pieniądze. Modne kołnierzyki najróżnorodniejszych fasonów, krawaty, spinki brylantowe, breloki, elegancka bielizna i szykowne obuwie — były dla niego nieodzowne.
Z dworca kolejowego pojechał wprost do „Ermitage“. Tragarze w błękitnych bluzach i uniformowych czapkach wnieśli jego rzeczy do vestibulu. W ślad za nim wszedł i Horyzont, prowadząc żonę pod ręką; oboje strojni, postawni, on zaś poprostu wspaniały, w swym szerokim, kloszowym, angielskim palcie, w nowej panamie, niedbale trzymając w ręku trzcinową laskę ze srebrną rączką, w kształcie nagiej kobiety.
— Nie można bez prawa pobytu — powiedział ogromny, otyły odźwierny, mierząc Horyzonta od stóp do głowy i zachowując senny i nieruchomie zimny wyraz twarzy.