Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— Ach! Zacharze! Znowu nie można! — wesoło zawołał Horyzont i poklepał olbrzyma po ramieniu. Co to jest „nie można“. Dla mnie tylko trzy dni. Zawrę tylko umowę rejentalną z hrabią Ipatjewym i zaraz wyjadę. Bóg z wami. Mieszkajcie chociażby sam jeden we wszystkich numerach. Ale popatrzcie tylko Zacharze, taką zabawkę przywiozłem wam z Odesy! Będziecie napewno zadowoleni.
I ostrożnym, sprytnym wyrobionym ruchem wsunął złotą monetę w rękę odźwiernego, który trzymał ją już za plecami przygotowaną i złożoną w kształt czółna.
Horyzont zainstalowawszy się w wielkim przestronnym pokoju, z alkową, przedewszystkiem wystawił w korytarzu, za drzwiami numeru sześć par wspaniałych kamaszy i powiedział służącemu, który przybiegł na odgłos dzwonka:
— W tej chwili oczyścić. Żeby mi się nie lśniły jak lustro. Tobie, zdaje się na imię Tymoteusz? Powinieneś mnie znać: praca dla mnie, jest zawsze korzystna. Żeby lśniły jak lustro!

XVI.

Horyzont mieszkał w hotelu „Ermitage” nie dłużej nad trzy dni i w tym czasie zdążył załatwić interesa z conajmniej trzystu osobami. Przyjazd jego, jakby ożywił wielkie, wesołe, portowe miasto. Przychodziły do niego właścicielki biur wynajmu służby domowej, gospodynie meblówek i stare, doświadcone, osiwiałe w handlu żywym towarem — rajfurki. Nie tyle dla zysku, ile z zawodowej ambicji, Horyzont usiłował wytargować jaknajwiększe procenty, kupić kobietę jak-