Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/174

Ta strona została przepisana.

raz na nie olbrzymi popyt. Zagram z panem w otwarte karty. Pieniędzy żałować nie będziemy. Jest to obecnie modne. Proszę zauważyć Horyzont, zwrócimy panu pańskie klientki w takim stanie, w jakim były. Pan rozumie, — maleńka rozpusta, w której żadną miarą zorjentować się nie mogę.
Horyzont w zakłopotaniu potarł czoło i posiedział:
— Widzi pani, mam żonę... Pani niemal odgadła.
— Więc. Dlaczegóż niemal?
— Wstyd mi się przyznać, że ona, jakby to powiedzieć, że ona... jest dla mnie jeszcze narzeczoną...
Barsukowa roześmiała się wesoło.
— Wie pan, panie Horyzont, że nigdym nie przypuszczała, żeś pan taki łotr! Dawaj pan swoją żonę, wszystko mi jedno. Ale czyżby pan istotnie potrafił się powstrzymać?
— Tysiąc? zapytał poważnie Horyzont.
— Ach, to drobnostka, powiedzmy tysiąc. Ale czy dam sobie z nią radę.
— Głupstwo — odparł Horyzont z pewnością siebie. Wyobraźmy sobie, że pani jesteś moją ciotką i że pozostawiam u pani żonę. Przypuśćmy, madame Barsukowa, że kobieta ta jest we mnie zakochana, jak kotka. I jeżeli powie jej pani, że dla mego dobra powinna zrobić to i to — niema żadnej dyskusji.
Nie mieli, zdaje się, nic więcej do mówienia. Madame Barsukowa przyniosła blankiet wekslowy, na którym z trudem nagryzmoliła swe imię, imię ojca i nazwisko. Weksel oczywiście był nieważny, ale pomiędzy zbrodniarzami istnieje zwią-