wielbiciele, zachwyt tłumów... wreszcie ów entuzjazm, jaki wywołuje pani wśród słuchaczy. Czyż nawet i to nie podnieca pani nerwów?
— Nie, Riazanow, — odparła zmęczonym głosem. — pan sam również dobrze wie, co to jest warte. Bezczelny reporter, który pragnie dostać bilety dla swych nieznajomych, a przy sposobności i dwadzieścia pięć rubli w kopercie, gimnazjaliści i gimnazjalistki, studenci i kursistki, żebrzący o fotografję z autografem; jakiś stary bałwan w mundurze generalskim, który wtóruje mi podczas mej arji. Wieczny szept z tyłu za tobą, gdy idziesz: „Oto ona, ta sama, sławna!“ Listy anonimowe, bezczelność stałych bywalców zakulisowych, wszystkiego nie zdołam wyliczyć! Przecież z pewnością i pana napastują często psychopatki sądowe?
— Tak, — powiedział stanowczo Riazanow.
— Oto wszystko. A proszę podać do tego rzecz najokropniejszą, że każdorazowo, gdy odczuwam prawdziwe natchnienie, w tejże chwili mam dręczącą świadomość, że udaję i że robię łamańce wobec ludzi... A obawa o powodzenie rywalki. A ciągła obawa utraty głosu, zerwania go, przeziębienia? Wieczne męczące poranie się ze strunami głosowemi? Nie, naprawdę ciężko dźwigać na swych barkach brzemię rozgłosu.
— A sława artystyczna? zaoponował adwokat. Władza genjusza? Przecież to istotna władza moralna, która wyższą jest od wszelkiej, nawet królewskiej władzy na świecie!
— Tak, tak, pan ma oczywiście słuszność, mój drogi. Ale sława, rozgłos, słodkiemi są tylko z daleka, gdy się o nich marzy. Posiadając sławę, odczuwamy tylko jej kolce. Ale zato jakże boli jej stopniowa utrata! Zapomniałam jeszcze powiedzieć.
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/183
Ta strona została przepisana.