Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Tak nie ma nato rady! Przodkowie nasi byli rycerzami i rabusiami. Jednakże moi państwo, czy nie pora stąd odjechać?
Wyszli z ogrodu. Włodzio Czapliński zaproponował swój samochód. Pani Helena opierała się o jego ramię. Nagle zapytała:
— Powiedz mi proszę Włodziu, dokąd zazwyczaj jedziecie, gdy pożegnacie się z tak zwanej porządnemi kobietami?
Włodzio stropił się. Jednak wiedział bardzo dobrze, że przed Rowińską kłamać nie można.
— M. m. m. Obawiam się obrazić słuch pani M. m. m. Do cyganów naprzykład, do nocnych kabaretów...
— No, a jeszcze gorzej?
— Naprawdę, stawia mię pani w bardzo przykrej sytuacji. Od czasu, gdy jestem tak szalenie zakochany w pani...
— Proszę dać pokój romantyce!
— No, jakby to powiedzieć, bełkotał Włodzio, czując, że rumieni mu się nie tylko twarz, ale szyja i plecy, — no oczywiście do kobiet. Obecnie, rzecz prosta, to mi się nie zdarza...
Rowińska gniewnie przycisnęła do siebie łokieć Czaplińskiego.
— Do domu publicznego?
Włodzio nic nie odrzekł. Wtedy powiedziała:
— A więc, oto zaraz zawiezie pan nas tam samochodem i zapozna nas z tem życiem, obcem dla mnie. Ale proszę pamiętać, że polegam na pańskiej opiece.
Pozostała para, zgodziła się na propozycję, prawdopodobnie niechętnie, ale sprzeciwiać się pani Helenie było niepodobieństwem. Zawsze robili to, co ona chciała. Pozatem wszyscy słyszeli i wie-