Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/19

Ta strona została przepisana.

na“. Także argument! To też wsypałem na pierwszy raz! Ho! — ho... Teraz nie chce ze mną rozmawiać zupełnie. Ale ja mu jeszcze pokażę!
— Ach, niech pan nawet nie opowiada — wzdycha Anna Markowna, zwieszając dolną wargę i spoglądając zamglonym wzrokiem swych wybladłych oczu. — Myśmy naszą Bertunię, która chodzi do gimnazjum Flejszera, umyślnie oddali na stancję do miasta, pod opiekę uczciwej rodziny. Rozumie pan, tutaj jakoś nie wypada. I oto nagle dziewczyna przynosi z gimnazjum takie zdania i wyrazy, że słysząc to, wprost zaczerwieniłam się ze wstydu.
— Jak Boga kocham, Anusia strasznie się zaczerwieniła — powtarza Izaak.
— Rozumie się! — doda je z żarem rewirowy. — O tak! tak!... W zupełności państwa rozumiem. Ach Boże mój, dokądże idziemy!... Ach dokąd idziemy? Powiedzcie mi, państwo, co chcą osiągnąć ci rewolucjoniści i różni studenci, czy też... jak ich tam zowią? To też niech mają pretensję sami do siebie. Wszędzie rozpusta, upadek moralności, brak poszanowania dla rodziców. Rozstrzeliwać by ich wszystkich trzeba.
— Au nas zdarzył się onegdaj taki wypadek — wtrąca się pospiesznie do rozmowy Zosia, — Przyszedł do nas pewien gość, taki gruby mężczyzna...
— Przestań — przerywa jej surowo w żargonie domów publicznych Emma, która słuchała przemowy rewirowego, kiwając pobożnie przechyloną na bok głową. — Poszłabyś lepiej zająć się śniadaniem dla panienek.
— I na nikim dziś polegać nie można — mówi gniewnie w dalszym ciągu właścicielka. — Co zgodzić służącą, to łotrzyca i oszustka. Panny zaś