Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Nastała chwila milczenia.
— Oj, jakiś ty skąpy tatuńciu! A czem się pan zajmuje? Czy pan urzędnik?
— Nie, jestem nauczycielem języka niemieckiego.
— Ale ja to pana skądś znam. Taka znajoma mi twarz. Doprawdy, gdzie ja pana mogłam widzieć.
— Tego to już nie wiem. Może gdzie na ulicy.
— Może być, że na ulicy. Ale pan mógłby mi kupić chociaż pomarańczę. Czy mogę kazać, aby przynieśli pomarańczę?
Profesor znów zamikł i począł rozglądać się wokoło. Twarz jego rozjaśniła się, a pryszcze na czole poczerwieniały. W myśli oceniał wszystkie kobiety, starając się wybrać z pośród nich tę, która mu najbardziej do gustu przypadnie; równocześnie krępowało go jego własne milczenie. Nie miał o czem rozmawiać, prócz tego drażniła go obojętna natrętność Luby. Z początku podobała mu się gruba Kasia, a właściwie podobało mu się jej wielkie krowie ciało, po chwili jednak przyszło mu na myśl, że podobnie jak wszystkie otyłe kobiety, musi być zimną, a przytem jest nieładna. Podniecała go Wiera, swym wyglądem chłopca i muskularnemi udami, plastycznie uwydatniającemi się w obcisłych trykotach; podobała mu się również tak podobna do skromnej gimnazistki biała Mania i Gienia ze swą pełną energji śniadą, pięką twarzą. Była chwila, że wybór jego padł na Gienię i już poruszył się na krześle, lecz wnet zatrzymał się niezdecydowany: raziła go pewność siebie, jaka cechowała Gienię, — jej nieprzystępny i lekceważący sobie wszystko sposób zachowania się; zrażała go ku niej również obojętność, z jaką traktowała jego osobę, nie zwracając nań najmniejszej uwagi