— Oni wszyscy mówią to samo — rzekła obojętnie Zofja.
Gienia jednak, która od samego rana była w złym humorze, wybuchła nagle.
— A, przeklęty cham, podłe chamidło! — zawołała ujmując się pod boki. — A toż wzięłabym tego wstrętnego obrzydliwca za ucho i zaprowadziła do lustra, żeby obejrzał swój ohydny pysk. A co? Pięknyś? I jeszcze będziesz piękniejszy, kiedy ci ślina z ust popłynie, zaczniesz wykrzywiać oczy, charczeć i sapać kobiecie prosto w twarz? I ty chcesz, żebym za twego przeklętego rubla padała przed tobą plackiem i żeby mi z zachwytu nad twoją nędzną miłością oczy na wierzch wyłaziły? Po pysku bym tłukła takiego nikczemnika, po pysku, ażby mu się krew puściła.
Delikatna Emma, oburzona ordynarnym tonem Gieni, stara się ją powstrzymać.
— Przestań już Gieniu! Pfe, wstyd!
— Właśnie, że nie przestanę — odpowiedziała ostro.
Umilkła jednak i odeszła na stronę; nozdrza jej drżały, a piękne ciemne oczy rzucały błyski.
Sala poczynała się zapełniać. Przyszedł dobry znajomy całej „Jamy“, tak zwany Wańka-Wstańka, wysoki, chudy, z czerwonym nosem, siwy starzec; Wańka-Wstańka ma na sobie mundur leśniczego, chodzi w długich butach, a z kieszeni bocznej wygląda mu zawsze drewniany łokieć. Całe dnie i wieczory przesiaduje w traktjerni na bilardzie, jest zawsze napół pijany, sypie na prawo i na lewo żarciki, wierszyki i przysłowia i żyje w wielkiej zażyłości ze szwajcarem, z gospodyniami i dziewczę-