stąpić z inicjatywą. Dzięki jednak wystąpienia Lichonina, całe to skomplikowane, niemiłe i obłudne przedsięwzięcie stało się jakimś niewinnym żartem ze starszego kolegi. Jarczenko, śmiejąc się i złoszcząc naprzemian starał się wydobyć z tych objęć. W tej właśnie chwili do studentów zbliżył się rosły policjant, który bacznie i nieprzyjaźnie obserwował ich od dłuższego czasu.
— Panowie studenci, proszę się nie gromadzić. Nie wolno! Idźcie panowie w swoją stronę.
Towarzystwo ruszyło naprzód... Jarczenko poczynał zwolna ustępować.
— Panowie, ostatecznie mogę z wami pojechać. Nie sądźcie jednak, by faraon egipski, Ramzes zdołał przekonać mnie swemi sofizmatami... Żal mi wprost rozłączyć się z towarzystwem... Ale stawiam jeden warunek: będziemy pili, dowcipkowali, śmiali się... ale ponadto nie pozwolimy sobie na nic więcej... na żadne błoto... Wstyd doprawdy pomyśleć, abyśmy — my, kwiat inteligencji rosyjskiej — mieli zatracać nad sobą panowanie na widok pierwszej lepszej, spotkanej przez nas spódnicy.
— Przysięgam — rzekł Lichonin, podnosząc rękę ku górze.
— Ja również ręczę za siebie — oświadczył Ramzes.
— Ja też! I Ja! Jak Boga kocham, dajmy sobie słowo, panowie... Jarczenko ma najzupełniejszą słuszność — wołali inni.
Siedli do kilku dorożek, które od dłuższego już czasu podążały za nimi szeregiem, przyczem dorożkarze dowcipkowali i wymyślali sobie wzajemnie. Lichonin wsiadł wraz z docentem, objąwszy go dla wszelkiej pewności wpół. Na kolanach ich
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/76
Ta strona została przepisana.