się dobrodusznie reporter. — Byłem wolnym słuchaczem zaledwie na pierwszym kursie i to jedynie przez pół roku. Panie gospodarzu, płacę. Pozwólcie panowie...
Znajomość skończyła się tem, że po upływie pół godziny Lichonin i Jarczenko nie chcieli rozstać się z reporterem i zaprosili go, aby im towarzyszył na Jamę. Zresztą Płatonow nie protestował.
— Jeżeli towarzystwo me nie ciąży panom, będę bardzo zadowolony, tembardziej, że mam dziś najzupełniej niespodzianie pieniądze. „Dnieprowskie słowo“ zapłaciło mi dziś honorarjum, a jest to taki cud, jakbym wygrał dwieście tysięcy rubli na kontramarkę teatralną. Przepraszam na chwilę.
Zbliżył się do starca, z którym siedział uprzednio i wsunął mu w ręce jakieś pieniądze, mówiąc:
— Do widzenia dziadku, tam gdzie jadę teraz, w żaden sposób dziadek jechać nie może. Jutru spotkamy się w tem samem miejscu.
Wyszli z restauracji. W progu Szabasznikow zatrzymał Lichonina i, odprowadzając go na bok, odezwał się z wyrzutem.
— Bardzo ci się dziwię. Zebraliśmy się w ciasnym kółku, a tyś musiał koniecznie zaprosić do nas jakiegoś włóczęgę. Djabli wiedzą co tu za jeden.
— Daj pokój Borys — odrzekł przyjaźnie Lichonin — to bardzo miły chłop.
— Wiecie panowie, że to doprawdy świństwo — gderał Jarczenko, gdy towarzystwo znalazło się przed zakładem Anny Markówny. — Jeżeli już jechać koniecznie do domu publicznego, to należało wybrać zakład przyzwoity a nie taką norę. Do-