Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/89

Ta strona została przepisana.

wietrzną. Niechże pana Bóg strzerże. I wstyd — i dla zdrowia niebezpiecznie.
— Idź precz, gadzino! krzyknął nagle Szabasznikow zamierzając się na nią łokciem.
— Idę, kochaneńku, odrzekła łagodnie Tamara, odchodząc lekkim, powiewnym krokiem.
Obecni zwrócili się w stronę studenta.
— Nie awanturuj się, barbarzyńco! — zawołał Lichonin, grożąc mu palcem. — Niechże pan dalej mówi — prosił reportera — wszystko co pan opowiada, jest tak ciekawe.
— Nie gromadzę żadnych materjałów, mówił spokojnie i poważnie reporter. A materjał jest tu istotnie olbrzymi, wprost przytłacza swą potwornością... A potwornemi tu są nie owe głośnie frazesy o handlu żywem mięsem kobiecem, o białych niewolnicach, o prostytucji, która jest grożącym trądem wielkich miast, i tak dalej... Stare uprzykrzone motywy katarynkowe. O nie, straszliwemi są codzienne pospolite drobiazgi, powszednie obrachunki handlowe, cała ta tysiącletnia nauka praktyki miłosnej, cały ten prozaiczny szablon, mający za sobą tradycję wieków. W tych marnych głupstewkach roztapiają się zupełnie tego rodzaju uczucia, jak obraza, poniżenie i wstyd. I w rezultacie pozostaje sucha profesja, kontrakt, umowa; niemal toż samo, co uczciwy handelek, ani lepszy ani gorszy niż jakiś sklepik z towarami kolonjalnemi. Czy rozumiecie panowie, że największem okrucieństwem jest tutaj to właśnie, że niema żadnego okrucieństwa. Mieszczańska pospolitość — oto i wszystko. I jeszcze jedno: przedsmak pensjonatu, z jego życiem pełnem naiwności, ordynaryjności, sentymentalizmu i naśladownictwa.
— Tak, to prawda, — dodał Lichonin, repor-