Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Jednakże Simanowski po kilku porażkach starał się oddziaływać na umysł i wyobraźnię Łubki. Próbował tłómaczyć jej teorję pochodzenia gatunków, zaczynając od ameby, a kończąc na Napoleonie. Lubka słuchała go uważnie, ale oczy jej wyrażały niemą prośbę: „przestań że nareszcie!“ Ziewała w chusteczkę i następnie zawstydzona tłómaczyła się: „Proszę wybaczyć, to u mnie nerwowe“. Marks również nie cieszył się powodzeniem: towar, wartość dodatkowa, fabrykant i robotnik, przeistoczone w formuły algebryczne, były to dla Lubki tylko puste dźwięki, wstrząsające powietrzem i ona, zawsze bardzo szczera, z radością zrywała się z miejsca, posłysawszy, że zdaje się barszcz zakipiał, lub zagotował się samowar.
Nie można powiedzieć, by Simanowski nie miał powodzenia u kobiet. Jego pewność siebie i poważny, stanowczy ton zawsze działały na proste dusze, a zwłaszcza na dusze świeże i naiwnie łatwowierne. Stosunków z kobietami na dłuższą metę pozbywał się zawsze bardzo łatwo: albo oczekiwało go ogromne odpowiedzialne zadanie, wobec którego stosunki miłosne są niczem, albo udawał nadczłowieka, któremu wszystko wolno. (O, ty, Nietsche, tak oddawna i tak haniebnie przystosowywany dla użytku gimnazjalistów). Bierny, prawie niedostrzegalny, ale stale stosowany opór Łubki, drażnił go i niepokoił, irytowało go zwłaszcza to, że ona, która dawniej da wszystkich była taką dostępną, gotową oddać swą miłość w ciągu jednego dnia kilku mężczyznom z kolei, każdemu za dwa ruble, odczuwa teraz jakąś czystą i bezinteresowną miłość.
„Głupstwo, — myślał. To nie może być. Gra