były w publicznym domu. Wstyd tak naigrywać się z biednej dziewczyny — ot, co!
Simanowski, dostawszy się w te tarapaty, powiedział kilka ogólnikowych pocieszających słów takim rezonerskim basem, jakim mówili w staroświeckich komedjach szlachetni ojcowie i zabrał swe damy.
Ale sądzonem mu było odegranie jeszcze jednej haniebnej, ciężkiej i ostatniej w wolnem życiu Lubki komedji. Oddawna już skarżyła się Lichoninowi na to, że ciężką jest dla niej obecność limanowskiego, ale Lichonin na kobiece kaprysy nie zwracał uwagi. Simanowski zbyt silnie hypnotyzował go swym wydętym frazesem. Są wpływy których pozbyć się jest trudno, niemal niepodobna. Z drugiej strony oddawna już ciężyło mu współżycie z Lubką. Często myślał: „Ona niszczy moje życie, staję się kabotynem, głupieję, rozpływam się w niemądrej cnocie, skończy się tem, że się z nią ożenię i zacznę pracować w akcyzie, lub w urzędzie miar i wag, lub też zostanę pedagogiem i będę brał łapówki. I gdzież są moje marzenia o władzy rozumu, pięknie życia, miłości ogólnoludzkiej i wielkich czynach?“ I dla tego też, zamiast uważnego zbadania skarg Lubki, wpadał w gniew, krzyczał, tupał nogami, a cierpliwa, łagodna Łubka milkła i szła do kuchni, ażeby tam się wypłakać.
Teraz coś częściej, po kłótniach domowych, w chwili dojścia do zgody, mówił do Lubki:
— Droga Lubo, niedobrana z nas para, zechciej to zrozumieć. Patrz: oto masz tu sto rubli i jedź do domu. Rodzice przyjmą cię jako swoją. Pomieszkaj tam, rozejrzyj się. Za pół roku przyjadę po ciebie, wypoczniesz i oczywiście, wszystko
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/113
Ta strona została przepisana.