Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/115

Ta strona została przepisana.

trynami i innemi rupieciami. Doszła do tego, że w wybuchach gniewu groziła mu kwasem siarczanym.
„Niech ją djabli porwą — myślał Lichonin, w chwilach komponowania przebiegłych planów. „Wszystko jedno, niech nawet nie będzie nic pomiędzy nimi, ja jednak zrobię straszną awanturę jemu i jej“.
I deklamował wobec siebie samego.
„Ach tak! Przytuliłem cię do swej piersi i cóż widzę P Płacisz mi czarną niewdzięcznością... A ty, mój najlepszy kolego, ty targnąłeś się na moje jedyne szczęście! O, nie, nie, pozostajcie we dwoje, ocdchodzę ze łzami w oczach. Widzę, że jestem zbędny pomiędzy wami! Nie chcę przeszkadzać waszej miłości i t. d. i t. d.“.
Lecz oto właśnie marzenia te, plany tajemne, takie krótkotrwałe i przygodne, a w istocie swej niecne, do których ludzie potem sami wobec siebie się nie przyznają, niespodziewanie się zrealizowały. Była kolejna lekcja Sołowjewa. Ku jego wielkiemu zadowoleniu Lubka nareszcie przeczytała niemal płynnie: „Dobrą ma sochę Michał, dobrą też ma Stefan... Jaskółka... huśtawka... dzieci kochają Boga... I w nagrodę za to Sołowjew przeczytał jej głośno „O kupcu Kałasznikowie i opryszku Kiribiejewiczu“. Lubka z zachwytu podskakiwała na krześle, klaskała w dłonie. Podbiło ją piękno tego monumentalnego, bohaterskiego utworu. Ale nie miała czasu na wypowiedzenie w zupełności swych wrażeń. Sołowjew spieszył się, mając jakiś interes w mieście. Tuż na spotkanie Sołowjewa, zamieniwszy z nim w drzwiach słowa powitania, wszedł Simanowski. Twarz Lubki smutnie się wydłużyła i wydęły się jej usta. Zbyt