tych, które nazywano „rządowemi ścierkami“ i „instytutkami“. Lubka wiedziała, co ma o tem myśleć, gdyż ze swej strony mieszkanki domów publicznych nazywały dziewczęta chodzące po ulicy „bosówkami“ i „weneryczkami“.
Naturalnie, ostatecznie stało się to, co się stać musiało. Widząc w perspektywie cały szereg głodnych dni, a w głębi ich — ciemną okropność nieznanej przyszłości, Lubka przyjęła grzeczną propozycję jakiegoś przyzwoitego, maleńkiego, uprzejmego staruszka, bardzo poważnego, ubranego bez zarzutu. Za hańbę tę Lubka otrzymała rubla, ale nie odważyła się protestować; poprzednie życie w domu publicznym pozbawiło ją zupełnie inicjatywy osobistej, ruchliwości i energji. Potem kilka razy z rzędu staruszek ten wcale jej nie zapłacił.
Pewien młodzieniec, wymowny i przystojny, w czapce z zagiętym daszkiem, zawadjacko przechylonej na bakier, w jedwabnej koszuli, przepasanej sznurem z frendzlami, zaprowadził ją również do hotelu, zażądał wódki i przekąsek, długo opowiadał Lubce, że jest nieprawym synem hrabiego, oraz pierwszym bilardzistą w mieście, że kochają się w nim wszystkie dziewki i że on zrobi z Lubki elegancką facetkę. Potem wyszedł na chwilę z numeru, niby we własnej potrzebie, i znikł na zawsze. Surowy zezowaty portjer milcząc ze skupieniem, sapiąc i zakrywając Lubce usta ręką, bił ją dość długo. Ale wreszcie uprzytomniwszy sobie widocznie, że nie ona jest winną, lecz nieobecny kawaler, zabrał jej sukienkę, w której miała rubla z kopiejkami i zatrzymał jako zastaw jej taniutki kapelusz i zarzutkę.
Inny, wcale niezgorzej ubrany jegomość, lat
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/120
Ta strona została przepisana.