Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/142

Ta strona została przepisana.

za nimi ukazał się różowy, ostry, lisi pyszczek gospodyni Zosi.
— Więc doskonale, — rzekła gospodyni. Wprost miło popatrzeć: dwóch ładnych paniczów i dwie śliczne panienki. Czem was częstować, młodzi panowie? Co każecie podać? Piwa, czy wina? Gładyszew miał w kieszeni dużo pieniędzy, tyle, ile jeszcze nigdy nie zdarzało mu się mieć, w swym krótkim życiu — całe dwadzieście pięć rubli i chciał przytem pohulać. Piwo pijał tylko dla fanfaronady, ale nie znosił jego gorzkiego smaku i dziwił się, że inni mogą je pijać. Dlatego udając obrzydzenie, jak stary hulaka, odymając dolną wargę, powiedział nieufnie:
— Macie zapewne jakąś lurę?
— Co też pan mówi, lalusiu! Najbardziej dystyngowani panowie chwalą... Z win słodkich — Kagor, Cerkiewne, Tenerita, z francuskich zaś Lafitte, można również portwein. Lafitte z limonjadą dziewczęta wprost uwielbiają.
— A co kosztuje?
— Nie drogo. Jak przyjęto wszędzie w porządnych zakładach: butelka Lifitta pięć rubli, cztery butelki limonjady po pół rubla — dwa ruble, a razem tylko siedm...
— Ach Zosiu — obojętnie przerwała jej Gienia, — wstyd krzywdzić chłopaków. Dość będzie pięć rubli. Widzisz, że to ludzie przyzwoici, a nie jacyś tam...
Ale Gładyszew spąsowiał i z lekceważącą miną rzucił na stół banknot dziesięciorublowy.
— Niema o czem dysputować. Dobrze, proszę przynieść.
— Przy sposobności wezmę już pieniądze i za wizytę. Jak życzycie sobie, młodzi panowie: — na