jednakże panienki, napiłyście się winka, nagadałyście się — czas i na was.
— Może pozostaniesz u mnie przez całą noc? — zapytała Gładyszewa, gdy wszyscy wyszli.
— Nie obawiaj się. Jeżeli nie starczy ci pieniędzy, dopłacę za ciebie. Widzisz, jakiś ty ładny, dziewczyna dla ciebie nawet pieniędzy nie żałuje, — zaśmiała się Gienia.
Gładyszew spojrzał na nią i nawet jego niewprawne ucho uderzył ton słów Gieni, niby smutny, niby pieszczotliwy, niby drwiący.
— Nie duszko, ja z przyjemnością chciałbym i sam pozostać, ale żadną miarą nie mogę: przyrzekłem być w domu o godzinie dziesiątej.
— Nic to kochanie, poczekają. Jesteś już całkiem dorosłym mężczyzną. Czyż naprawdę musisz słuchać kogokolwiek?... A zresztą, jak chcesz. Może zgasić zupełnie lampę, czy też i tak dobrze? Jak wolisz, z brzegu czy od ściany?
— Jest to obojętne, — odpowiedział drgającym głosem i objąwszy ręką gorące, suche ciało Gieni, nachylił usta do jej twarzy. Gienia zlekka odsunęła go.
— Poczekaj, pocierp, gołąbku, — zdążysz jeszcze nacałować się. Poleż chwileczkę... ot tak... cicho, spokojnie... nie ruszaj się.
Słowa te, namiętne i rozkazujące działały na Gładyszewa jak hypnoza. Usłuchał ją i położył się na wznak, podłożywszy ręce pod głowę. Ona zaś podniosła się cokolwiek, oparła się na łokciu i położywszy głowę na zgiętej ręce, milcząc, w pół mroku, wpatrywała się w niego. Ciemna, opalona twarz i górna część szyi ostrą linją odcinały się od białości ramion.
Gładyszew zamknął oczy na chwilę. Zdawało
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/144
Ta strona została przepisana.