Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/146

Ta strona została przepisana.

że taki dzieciak? Przecież przed rokiem wkładałam mu do kieszeni jabłka, gdy odchodził odemnie w nocy. Dlaczego nie powiedziałam mu tego, co mogę i śmiem powiedzieć teraz? Wszak nie uwierzyłby mi. Rozgniewałby się. Poszedłby do innej! Przecież wcześniej, czy później każdego mężczyznę oczekuje taki los... A to, że kupował mię za pieniądze, — czyż to do przebaczenia? A może postępował tak, jak oni wszyscy, na oślep?“...
— Kola! — rzekła cicho, — otwórz oczy.
Usłuchał, otworzył oczy, obrócił się do niej, objął ręką jej szyję, przyciągnął do siebie i chciał pocałować. Ona znów delikatnie, ale stanowczo odsunęła go.
— Nie, poczekaj, poczekaj, — wysłuchaj mię... jeszcze chwilkę. Powiedz mi chłopczyku, po co chodzisz tu nas, — do kobiet?
Kola roześmiał się cicho i chrypliwie.
— Jakaś ty naiwna! No, po co chodzą wszyscy? Czyż nie jestem również mężczyzną? Przecież, zdaje się, jestem w takim wieku, gdy u każdego mężczyzny dojrzewa... no pewna potrzeba... kobiety.
— Potrzeba? Tylko potrzeba? Więc tak, jak naprzykład tego naczynia, które stoi u mnie pod łóżkiem?
— Nie, cóż znowu? — dobrotliwie śmiejąc się zaoponował Kola. — Podobasz mi się... od pierwszego razu... jeżeli chcesz, nawet... troszkę zakochany jestem w tobie... przynajmniej z żadną inną nie pozostawałem.
— No dobrze! A wówczas, po raz pierwszy, czyż naprawię potrzeba?
— Nie, prawdę mówiąc, nie była to potrzeba, ale taka jakaś niewyraźna tęsknota. Koledzy na-