— No oczywiście — zdarza się każdemu.
— A przecież nie dotknąłbyś jej? Oszczędziłbyś? No, a gdyby ci powiedziała: bierz mię, lecz daj mi dwa ruble, — co byś jej powiedział?
— Nie rozumię cię Gieniu! — rozgniewał się Gładyszew. — Po co pozujesz! Co za komedję odgrywasz? Dalibóg, zaraz ubiorę się i odejdę.
— Zaczekaj, zaczekaj, Kola! Jeszcze, jeszcze jedno, ostatnie, bezwzględnie ostatnie pytanie.
— A niech cię! — mruknął z niezadowoleniem Kola.
— A czyś nigdy nie mógł sobie wyobrazić... no przedstaw sobie teraz, choć na chwilę... że rodzina twoja nagle zubożała, zbankrutowała. Zmuszony jesteś zarabiać na chleb przepisywaniem, lub powiedzmy jakimś rzemiosłem, a siostrze twej powinęła się noga, jak nam wszystkiem..., tak, tak, twojej rodzonej siostrze... uwiódłby ją jakiś bałwan i poszłaby z rąk do rąk... co byś wówczas na to powiedział?
— Głupstwo!... Nie może być!... — ostro przerwał jej Kola. — Ale jednakże, dosyć, — odchodzę!
— Idź, z łaski swojej! Przy lustrze w pudełku od czekolady leżą twoje dziesięć rubli, weź je sobie. Mnie one nie będą już potrzebne. Kup za nie dla mamy puderniczkę szyldkretową w złotej oprawie, lub jeżeli masz małą siostrę, kup dla niej ładną lalkę. Powiedz, że to jest pamiątka od jednej zmarłej dziewki. Idź sobie smarkaczu!
Kola nachmurzony, zły, jednym ruchem zgrabnego ciała zeskoczył z łóżka, nie dotykając niemal Gieni. Stał teraz na dywanie przy łóżku w całej wspaniałości swego kwitnącego młodzieńczego ciała.
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/148
Ta strona została przepisana.