Pietrow siedział na krześle ubrany, ale cały ponsowy, surowy, z nadętemi po dziecinnemu wargami, spuszczonemi oczyma.
— Także kolegę przyprowadził pan — niema co mówić! — zaczęła Tamara drwiąco i gniewnie. — Sądziłam, że jest to rzeczywiście mężczyzna, a okazało się — dziewczątko jakieś! Proszę, z łaski swojej, szkoda mu jego niewinności. Także skarb znalazł! A bierz z powrotem, bierz twe dwa ruble! — zakrzyczała nagle na Piętrowa i rzuciła na stół dwie monety. — Wszystko jedno, oddasz je jakiejś pokojówce. Albo zachowaj je sobie na rękawiczki. Suśle!
— Poco wymyślać, mruczał Pietrow, nie podnosząc oczu. — Przecież ja nie wymyślam. Dlaczego pani pierwsza zaczyna? Mam zupełnie prawo postępować tak, jak chcę. Spędziłem z panią czas, więc proszę wziąć pieniądze. Przemocą zaś nie chcę. I z twej strony Gładyszew... to jest Soliterow, to wcale nie ładnie. Myślałem, że ona jest porządną dziewczyną, a ona pcha się do całusów i licho wie co robi...
Tamara, pomimo, że była zła, — roześmiała się.
— Ach ty głuptasie, głuptasie! No nie gniewaj się — wezmę twe pieniądze. Tylko pamiętaj, jeszcze dziś wieczorem pożałujesz, będziesz płakać. No nie gniewaj się aniele, pogodzimy się. Podaj mi rękę, jak ja tobie.
— Chodźmy Kierkowiusie, — powiedział Gładyszew. — Do widzenia się Tamaro!
Tamara schowała pieniądze według zwyczaju wszystkich prostytutek w pończochę i poszła odprowadzić chłopców.
Już wówczas, gdy szedł korytarzem, Głady-
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/154
Ta strona została przepisana.