Nie było żadnej odpowiedzi.
Wszyscy spojrzeli na siebie z lękiem w oczach i z jednaką myślą w głowach.
— Sprowadźcie tu Symeona! wydała rozkaz Anna Markówna.
Zawołano Symeona... przyszedł jak zwykle zaspany. Z zakłopotanych twarzy dziewczyn i gospodyń wywnioskował, że zaszło jakieś nieporozumienie, które wymaga jego zawodowego okrucieństwa i siły. Gdy mu wytłumaczono o co chodzi, w milczeniu ujął swemi długiemi małpiemi rękami klamkę, oparł się nogami o ścianę i pociągnął.
Klamka pozostała mu w rękach, a on sam odskakując w tył, omal nie runął na podłogę.
— A to choroba! — zawarczał głucho. — Dajcie mi nóż stołowy.
Przez szczelinę przy drzwiach namacał nożem zasówkę, obstrugał nieco ostrzem brzegi szczeliny i rozszerzył ją tak, że mógł wsunąć wreszcie koniec noża i zaczął po troszku odsuwać zasówkę. Wszyscy śledzili ruchy jego rąk, nie ruszając się i prawie nie oddychając. Słychać było tylko zgrzyt metalu o metal.
Wreszcie Symeon otworzył drzwi.
Gienia wisiała pośrodku ustępu na sznurku od gorsetu, przymocowanym do haka od lampy. Ciało jej już zastygłe kołysało się, robiąc maleńkie zaledwie dostrzegalne obroty na lewo i na prawo. Twarz miała granatową, koniec języka wysuwał się z pomiędzy zaciśniętych i obnażonych zębów; zdjęta lampa leżała na ziemi.
Ktoś wrzasnął histerycznie i wszystkie dziewczęta, jak wystraszona trzoda, popychając jedna drugą w wąskim korytarzu, zawodząc i dusząc się w histerycznym płaczu, rzuciły się do ucieczki.
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/160
Ta strona została przepisana.