Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/168

Ta strona została przepisana.

miała owinięte srebrzystem delikatnem futrem. Palce rąk, jak zwykle, upiększone mnóstwem pierścionków z szmaragdami, przyciągającymi wzrok swą głęboką i delikatną zielenią.
Rowińska przeżywała dzisiaj jeden ze swych złych, czarnych dni. Wczoraj rano doszło do jakichś nieporozumień z dyrektorem, a wieczorem publiczność przyjęła ją nie z takim zachwytem, z jakim życzyła by sobie artystka, a może być, że jej poprostu tak się tylko wydawało. W dzisiejszej znowu gazecie jakiś głupiec — recenzent, znający się na sztuce, jak koza na pieprzu, wychwalał na całej szpalcie jej współzawodniczkę Fitanowową.
I oto pani Helena wmówiła w siebie, że cierpi na ból głowy, że czuje w skroniach nerwowe strzykanie, a serce od czasu do czasu niby całkiem zamiera...
— Jak się ma droga pani! — odezwała się nieco nosowym słabym bezbarwnym głosem, z przerwami po każdym słowie jak mówią na scenie bohaterki, umierające z miłości, lub na suchoty. — Proszę tu usiąść... Cieszę się, że panią widzę. Proszę nie gniewać się jednak — umieram prawie na migrenę i na moje nieszczęśliwe serce. Przepraszam, że mówię z trudnością. Zdaje się, że za dużo śpiewałam i nadwyrężyłam głos.
Rowińska, oczywiście, przypomniała sobie i warjacką eskapadę owego wieczoru i oryginalną, utrwalającą się w pamięci twarz Tamary, ale teraz, w złem usposobieniu, w nudnem prozaicznem świetle jesiennego dnia, przygoda ta wydała się jej niepotrzebnym wybrykiem, czemś sztucznem, wymyślonem i boleśnie-haniebnemu. Ale była ona tak samo szczerą zarówno owego dziwacznego, ciężkiego, jak zmora, wieczoru, gdy władzą talentu