Tamara zmieszała się, ale potem uśmiechnęła się do siebie.
— Ale nie warto pani troszczyć się o to, pani Heleno. Mon nom de guerre — Tamara, a pospolite Anstazja Mikołajówna. Ale to obojętne, proszę mię nazywać Tamarą. Przyzwyczaiłam się do tego imienia.
— Tamara!... To tak ładnie brzmi. Więc m-lle Tamara, może zechce pani spożyć ze mną śniadanie? Być może i Riazanow z nami...
— Nie mam czasu...
— A szkoda! Liczę, że kiedykolwiek innym razem... A może pani pali? — i przysunęła do niej złotą papierośnicę, ozdobioną ogromną literą H., ułożoną z tych samych, uwielbianych przez nią szmaragdów.
Wkrótce nadjechał Riazanow.
Tamara, która nie przypatrzyła mu się należycie owego wieczoru, była uderzona jego powierzchownością. Słusznego wzrostu, niemal atletycznie zbudowany, z szerokim, jak u Beethovena czołem, osłoniętem niedbale — artystycznie czarnemi z siwizną włosami, z dużemi mięsistemi ustami, zapalonego mówcy, z jasnemi, wyrazistemu mądremi, ironicznemi oczami, miał taką powierzchowność, która wśród tysięcy bije w oczy — powierzchowność władcy dusz i zdobywcy serc, bardzo ambitnego, ale jeszcze nie przesyconego życiem, jeszcze płomiennego w miłości i nigdy nie cofającego się przed pięknem szaleństwem... „Gdyby ze mną los nie postąpił tak okrutnie, — pomyślała Tamara, z przyjemnością śledząc jego ruchy, — jest to człowiek, któremu rzuciłabym swe życie, bawiąc się, z rozkoszą, z uśmiechem, jak rzucają lubemu zerwaną różę“...
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/173
Ta strona została przepisana.